Dalej, raźnie do dzieła! Wyrwę brudne zielska co moje granice ścieśniają i panem nie dają mi zostać. Muszę być panem, żebym tam gwałtu użył. gdzie mi uprzejmości nie staje. Odchodzi.
Karol kładąc książkę. Gdy o wielkich ludziach czytam w Plutarchu swoim, obrzydliwość mnie bierze na ten wiek ślimaczy.
Szpigelberg stawia szklankę przed Karolem i sam pije. Czytaj Jozefusa.
Karol. Jasny ogień Prometeja strawił się zupełnie, za to szukają płomieni z mączki widałkowej, bengalskich ogni, przy których fajki tytoniu zapalić nie można. Drapią się jak myszy po maczudze Herkulesa. Francuski ksiądz naucza, że Aleksander był tchórzem; profesor suchotnik za każdem słowem przytyka do nosa flaszeczkę salmiaku i czyta rozprawę o sile — piecuchy w niemoc wpadają, gdy im się chłopca zrobić udało, a rozbierają krytycznie taktykę Hanibala! Smarkacze łowią na wędkę frazesa z bitwy pod Kanami i beczą nad zwycięstwami Scypiona, które objaśniać mają.
Szpigelberg. To prawdziwie aleksandryjskiej miary elegie.