jacielem, bądź jej Karolem: jeźli Karol... nigdy... powrócić nie ma... Pada przed nią na kolana i z zapałem rękę jej całuje. Nigdy, nigdy, nigdy on nie wróci, a jam mu przyrzekł świętą przysięgą!
Amalia odskakując. Zdrajco! Jakże na uczynku przydybałem ciebie! W tym właśnie gaju zaklinał mię, nigdy innej miłości... choćby umarł nawet... Widzisz, jak bezbożnie, jak występnie... Precz z oczów moich!
Franciszek. Ty mnie nie znasz, Amalio, ty mnie nie znasz wcale!
Amalia. O znam cię, znam cię od dzisiaj... I ty chciałeś do niego być podobny? Przed tobą miał on płakać nademną? Przed tobą? Prędzejby imię moje na pręgierzu zapisał. Idź mi natychmiast!
Franciszek. Obrażasz mię!
Amalia. Idź, powiadam ci. Skradłeś mi drogą godzinę — od twego życia Bóg ją odejmie!
Franciszek. Ty mię nienawidzisz.
Amalia. Pogardzam tobą, precz!
Franciszek uderzając nogą o ziemię. Poczekaj! drżeć będziesz przedemną! Mnie poświęcać żebrakowi? Odchodzi.
Amalia. Idź, niegodziwcze — teraz znowu z Karolem moim zostaję. Żebrakowi, powiada? Świat się więc przeistoczył: żebracy są królami, a żebrakami królowie! Nie chciałabym łachmanów jego oddać za purpurę namaszczonego. Ten wzrok, którym on żebrze, to wielki, to królewski wzrok
Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/46
Ta strona została przepisana.