być musi! Wzrok, co wspaniałość, wystawność, tryumfy bogatych i potężnych w niwecz obraca! — Do śmiecia rzucam te błyskotki ozdobne. Odrywa z szyi i ciska perły. Wy wielcy panowie, wy bogacze, bądźcie skazani złoto i srebro i klejnoty nosić na sobie! Skazani przy hucznych biesiadować stołach, skazani na miękkich wezgłowiach rozkoszy kołysać wygodne członki. Karolu, Karolu! teraz godną będę ciebie. Odchodzi.
To dla mnie za długo. Doktor powiada, że powraca do zdrowia — życie starca, to tak jak wieczność! A teraz miałbym równą, swobodną drogę, gdyby nie to twarde, ciężkie do zgryzienia mięsiwo, co mi zagradza jakby w bajkach podziemne psy czarnoksiężnika, ścieżkę do skarbów moich! —
Ale czyż moje zamiary muszą koniecznie giąć się pod żelazne jarzmo mechanizmn? Maż duch mój wysokolotny dać się przykuć do ślimaczego chodu materyi? Zdmuchnąć światło, co i tak kilku tylko ostatniemi kroplami oliwy żyje — tu nic więcej niema. — A jednak sambym tego nie