pili nas — w kilka tysięcy obsaczają naokoło środkową część lasu.
Jeszcze inni. Biada, biada, biada nam! Pojmą nas, na koło wbiją, poćwiertują. Tyle tysięcy huzarów, dragonów i strzelców! Wskazują na wzgórza i wszystkie obsadzają przesmyki.
Banda rozbójników.
Szwajcer. Wyciągnęliśmy ich z piernatów? Ciesz się, Roller! Dawno już pragnąłem z tymi lampasowymi trochę się poborykać. Gdzie jest kapitan? Czy banda się nasza zebrała? Przecież prochu mamy dosyć?
Racman. Prochu podostatkiem. Ale nas wszystkiego ośmdziesięciu, a tak zaledwie jeden na ich dwudziestu.
Szwajcer. Tem lepiej! Choćby i pięćdziesięciu na mój jeden paznogieć. Póty czekali, ażeśmy im wiegciem ogon podsmalili. Bracia, bracia! nie ciężka to sprawa. — Oni za dziesięć grajcarów życie wystawiają; my walczyć będziem za szyję i wolność. Jak powódź na nich wpaduiemy; jak błyskawice hukniemy im do łbów. Gdzież u dyabła Jest kapitan?
Szpigelberg. Opuszcza nas w niebezpieczeństwie. Czyby nie można się wymknąć?
Szwajcer. Wymknąć?