Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Szpigelberg. Ach! dlaczegom w Jerozolimie nie został!
Szwajcer. Wolałbym, żebyś się w kloace był zdławił, ty licha duszo. Przy nagich mniszkach umiesz pysk rozdziawiać, ale gdy dwie pięście obaczysz, piecuchu!... Teraz się pokaż, albo cię w świnią skórę zaszyć każemy i zaszczujemy psami.
Racman. Kapitan, kapitan!
Karol zwolna wchodząc, do siebie. Dopuściłem, żeby ich całkiem obsaczyli; muszą bić się z rozpaczą. Głośno. Dzieci! Teraz pora wystąpić. Jesteśmy zgubieni, albo musimy walczyć jak postrzelone dziki.
Szwajcer. Już ja im moim długim nożem brzuchy przeplatam, tak że na łokieć flaki im powyłażą. Prowadź nas, kapitanie! W paszczę śmierci za tobą pójdziemy!
Karol. Ponabijać strzelby! Przecie prochu nie brakuje?
Szwajcer. Choćby ziemię do księżyca wysadzić.
Racman. Każdy ma po pięć par pistoletów nabitych, i każdy trzy gwintówki.
Karol. Dobrze, dobrze! A teraz niech jedna część na drzewa wylezie, albo w gąszczy ukryta z tyłu praży ich ogniem...
Szwajcer. Tam ty pójdziesz, mosanie Szpigelberg!
Karol. My pozostali wpadniemy jak furye na środek.