powrotem do zdrowia ukochanéj osoby wieńczono statue Bogów, — pozwól, Mamo, niechaj my ciebie samą wieńczymy.
— Cóż za głęboka nauka! rzekła z lekkim uśmiechem pani Krasnołęcka, — ale — dodała, widząc łzy kręcące się w oczach Jasia, — mniejsza o to, bo i tak wiem, że to wszystko z serca a nie z głowy pochodzi. Dziękuję ci, Jasiu, bardzo ci dziękuję. Teraz uściśnji[1] mnie!
A Jasio, cały rozczulony, ze łzami rzucił się w objęcia matki, — potém zaś, jakby zawstydzony że on, tak spory chłopiec, już dwie trzecie mężczyzny, po babsku się rozbeczał, odszedł na stronę i starannie oczy sobie wycierał.
— Moja Mamo! odezwała się nieśmiele Izabelka.
— Czego chcesz, kochanie? zapytała w tonie dobrotliwym pani Krasnołęcka. Czy masz jaką prośbę do mnie?
- ↑ Błąd w druku; powinno być – uściśnij.