Ta strona została uwierzytelniona.
właśnie z jednego trotoaru na drugi, kiedy się dwie sanki spotkały; każdy z powożących chciał ominąć, ale ulica zbyt wązka, izby się jeszcze pomiędzy niemi kto zmieścił. Krzyknął jeden z sankarzy na starego, gdy ujrzał że się zbytnie do koni przybliża, — ale biedny starowina, już i tak nie wiedząc gdzie się podziać, przeląkł się zapewne tego krzyku, potknął się i upadł na ziemię. Konie w bok się zerwały i dyszlem o tamte sanki zawiązłszy, nieszczęśliwego kopytami bez miłosierdzia potratowały.
— Gdzie mój Dziadzio? mój dobry Dziadzio? zawołała wbiegająca z wyrazem rozpaczy mała dziewczynka, wprawdzie ubogo ale ochędożnie ubrana. Gdzie mój Dziadzio? i w tém ujrzawszy go, z krzykiem przerażenia i ze łzami rzuciła się na niego.