tość wielką ich przymiotów, w przewagę sił, w zdolność rozkazywania. Naczelnicy jednak słabli, tracili na jasnym sądzie, starzeli się — a, nie chcąc wyrzekać się swych przywilejów, uciekali się do sposobów byle nic z władzy nie utracić. Niekiedy sposoby się udawały, niekiedy poddani nie postrzegali wybiegów a niekiedy znów pozbywali się zniedołężniałego przewodnika lub, wykrywszy w jednym z towarzyszów szczególniejsze zalety, a wyższe od zalet głowy pokolenia, zmieniali wybrańca.
Pokolenie rozmnażało się, mnożył się dobytek, rosła suma zdobyczy i wznosiła się wraz z nią władza i potężniało znaczenie naczelników i komplikowała się trudność wyboru i podwyższał się stopień zalet, wymaganych od przewodnika. Przewodnik zaś nie ustawał w zabiegach o utrzymanie się przy władzy, układał się z wybitniejszymi poddanymi, zapewniał im przywileje, dzielił się z nimi władzą i szukał ich poparcia, opieki, współdziałania. A dalej, legitymował swe cnoty pochodzeniem od istoty nadludzkiej, sam boga udawał, bogiem ogłaszał swego dziada lub ojca, aby, jako potomek boga, wzmocnić swoje dziedzictwo.
Lecz równocześnie z nizin szedł pogwar zwątpienia do stóp władcy, szły skargi na ucisk, szły nowe, głębsze, podnioślejsze wierzenia o Bogu, o człowieku, o celowości jego bytu, jego istnienia.
Przewodnicy odgadli niebezpieczeństwo i nadewszystko każdą nową zdobycz myśli ludzkiej starali się zwrócić przeciw poddanym, a gdy ten środek nie starczył, wypowiadali im wszystkim walkę na śmierć i życie.
Niziny spływały krwią — aż przewodnikom zbrakło mocy — więc cofali się, układali, czynili ustępstwa
Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.