zyskali, a może nawet ucierpieli… No a żaden z nich nie miał ochoty kroić ani na Ravaillaca ani na Brutusa.
Był koniec roku 1800.
W Paryżu huk maszyny piekielnej, godzący na życie pierwszego konsula, zdawał się witać wiek dziewiętnasty. Dwory europejskie pokiwały głową i westchnęły żałośnie na oczywiste niedołęstwo baryłki, wypełnionej prochem i petardami… To pobożne życzenie odbiło się i w Petersburgu i zrodziło chwilowy zamiar poprawienia systemu baryłki paryskiej i wypróbowania jej na osobie Pawła… Zresztą system wysadzania w powietrze nie był już i w roku 1800 nowiną, bo matką jego i pierwszą pionierką była… ta słodka, liryczna Marja Stuart, na cześć której, a na chwałę Szyllera, tyle gorzkich łez wylano już i wylewać się będzie. Tak, Marja Stuart już w roku 1567 zainicjowała z późniejszym swym mężem, Bothwelem, podminowanie domku, w którym leżał chory jej mąż pierwszy, Henryk Stuart. I próba się udała, Henryk Stuart wyleciał w powietrze i, dla pewności, z całym domkiem.
Były więc wszelkie szanse, że i takie zdetronizowanie Pawła I mogłoby się udać, lecz spiskowi woleli iść na pewne, woleli mieć gwarancję, że nie będą wyciągali kasztanów z pieca dla kogo innego…
Pahlen podjął się poselstwa do Aleksandra. Cesarzewicz miał skrupuły. Paweł kochał dzieci, dbał o nie, a choć i im dokuczył i dokuczyć umiał, przecież one najmniej miały powodu do niezadowolenia, do skarg.
Namowy, podobno, trwały „dosyć“ długo, zanim Aleksander dał spiskowcom upoważnienie do zamachu. Jak daleko sięgało pełnomocnictwo udzielone poucza sam zamach.
Noc z dnia 23 na 24 marca 1801 została wybraną
Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.