Aleksander I marzył, roił, olśniewał, łudził nietylko dwór i poddanych, ale i samego siebie.
Już w r. 1812 mówił do pani Stael z melancholijnym uśmiechem:
— Ach… nie zdążyłem jeszcze dać Rosji konstytucji!
— Najjaśniejszy panie, tyś sam jest najlepszą dla swego państwa konstytucją!…
Cesarz samodzierżca odrzekł skromnie.
— Gdyby tak było… byłby to jedynie przypadek!…
I to głębokie, choć niemniej przypadkowe, orzeczenie Aleksandra rozeszło się wokół niego, znajdując szerokie uznanie. Bo cóż mogło być wspanialszego w ustach monarchy nad to szczere wyrażenie, że osobiste przymioty panującego nie mogą być ościenią dla narodu, że szczęście poddanych musi mieć podstawy głębsze, dalsze, dłuższe nad jedno życie człowieka…
Ale to pewne, że gdy Aleksander słowa te wypowiadał, ani przypuszczał, że naród jego nietylko dobrodziejstwa konstytucji pożąda ale już zaczyna sam ku niemu wyciągać ręce.
„Dekabryści!“ — nazwa powtarzana często, nazwa wywrotowców, stawianych obok nihilistów, a granicząca prawie z anarchistami, nazwa groźna, ponura, jawiąca się, niby widmo narodzin krwawej Rosji, Rosji mściwej, podstępnej, zgangrenowanej niezdrowemi ideami, Rosji, przerażającej cichego zachodnio-europejczyka!
Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.
VII.