Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

Tajne związki marzyły wciąż jeszcze i ledwie rozumiały, że przewrotu trzeba dokonać bez Aleksandra I…
Paryż wrzał w roku 1820 echami mordu, popełnionego przez Louvela na księciu de Berry. Paryż roznosił wieści o zamachach na księżnę Berry, na słynnego garde du corps, Moucharda, na księcia Decrès. Petersburg zaś, ten siecią sprzysiężonych pokryty, Petersburg oburzał się i potakiwał zgrzytowi ostrza, ucinającego Louvelowi głowę.
Aleksandra tymczasem ogarnęła jakaś manja prześladowcza, jakiś gorączkowy niepokój, obawa przed zamachem, przed ręką skrytobójcy, obawa jakiej, w równym stopniu, nie miał może car Paweł I.
I pomnożono szpiegów i żandarmów i otoczono Aleksandra łańcuchem pachołków, mur nieprzebyty wzniesiono między panującym a poddanymi, ugruntowano znów bezkarność faworytów.
Aleksandrowi i tych ostrożności nie wystarczało. Donosy, raportowane mu starannie, a nie bez wyrachowania budzące w samowładcy nieufność, powiększały rozdrażnienie, potęgowały niepokój cesarza. Aleksander nigdzie nie czuł się ani bezpiecznym, nigdzie pewnym. Bał się ponurych komnat Zimowego pałacu, niedowierzał Kremlinowi, strachem przejmowała go już i Warszawa, która coraz bardziej bronić chciała naruszonej konstytucji, a wypominała dawne swe granice.
W kolosie wszechrosyjskim nie było dość zacisznego miejsca dla imperatora, dość niedostępnego dla chorobliwych wizyj, dla zabobonnych lęków najpotężniejszego z panujących.
I Aleksander jeździł, jeździł z krańca w kraniec.