Pierwszy z tych warunków był łatwym do określenia, gdyż cesarz obiadował około godziny szóstej wieczorem i z bardzo małemi różnicami czasu, które dały się opanować bez trudu, ze względu, iż obiad trwał około trzech kwandransy. Trudniej o wiele było doczekać się chwili, aby godzina obiadu cesarskiego zeszła się z chwilą samotności Chałturina w stolarni, zamieszkiwanej przez kilkunastu rzemieślników i żandarma.
Chałturin miał polecenie „skończyć“ — ale przez cały szereg dni nie mógł podpalić dynamitu. Chałturin przytem był obowiązanym codzień, w czasie przewidzianym dla wybuchu, spotkać się z Żelabowem, gdyż ten, na wypadek spowodowania eksplozji, miał Chałturina zaprowadzić do przygotowanej kryjówki. Żelabow czekał na Chałturina na skraju olbrzymiego placu, przed Zimowym Dworcem, śród mroków nocy lutowych. Chałturin mijał Żelabowa z głową pochyloną i mruczał ponuro: „nie można było!“ A potem zawracał szybko w przeciwną stronę, aby nie obudzić czujności, pilnujących placu argusów policyjnych.
Dwa tygodnie Chałturin powtarzał Żelabowowi też same wyrazy, jeno z coraz to wzrastającem zniecierpliwieniem.
Aż nareszcie, dnia 17 lutego (1880 r.), Chałturin przywitał się z Żelabowem i rzekł spokojnie:
— Gotowe!
Zanim Żelabow zdołał odpowiedzieć, rozległ się piorunujący huk i łomot od strony pałacu cesarskiego… Światła w pałacu zgasły. Całun śmierci otulił rezydencję cesarską…
Chałturin pałał ciekawością dowiedzenia się, co krył ten całun, kogo dosięgnął, kogo ogarnął.
Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/243
Ta strona została uwierzytelniona.