Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

na podejrzliwość, nie byle czem dawał się wyprowadzić w pole.
Gromadka bojowa przecież zmobilizowała wszystkie swe siły i dokonała szczęśliwie przenosin.
Działo się to już w lutym roku 1881, działo się to wówczas, gdy „robota“ w sklepie Kobozewa, na Małej Sadowej ulicy, szła w całej pełni… gdy podkop był na ukończeniu! I jaki podkop!
Rewizje na Małej Sadowej ulicy teraz znów się wzmogły, a strzeżenie prawomyślności zaostrzyło się.
Kobozew był poniekąd osobistością znaną w okolicy, nierównie więcej zasługującą na zaufanie, niż ktokolwiek inny. Agenci przeto ze szczerem zakłopotaniem schodzili do suteryny — ale dura lex — sed lex — przeglądali przeto kąty sklepu spożywczego. Ba, lecz sklep Kobozewa był wzorem ładu i czystości. Nawet w zakamarkach swych nie zawierał nic, zdolnego urazić najskrupulatniejszego higienistę, dbającego już nie o życie ludzkie, lecz o zdrowie.
Jedynym może przedmiotem, który mógłby w sklepie Kobozewa urazić czyjś zmysł estetyczny, była wielka beczka z cukrem. Ale za to taka dobra, taka „przeciętna“, taka zadufana w swą reputację beczka, tak poczciwie rozpierająca swe brzuchy światowidzkie tuż przy samem wejściu, iż wprost obrazą byłoby pomawiać ją o jakieś cele uboczne, stojące poza chęcią słodzenia ludziom gorzkiego żywota. Nadto beczka była sobie zwykłem dopełnieniem umeblowania, właściwego setkom i tysiącom tego rodzaju sklepów rosyjskich. Obecność jej nietylko nie dziwiła, a raczej zastanowić dopiero mogłaby jej nieobecność. Beczka z cukrem w głowach, a zatem niewinna reklama, pasująca drobnego kupca na hurtownika, świadcząca dobrze o za-