Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/393

Ta strona została uwierzytelniona.

Akt z dnia 30 października, 1905 roku, dawał więc nareszcie wszystko.
I akt ten cała olbrzymia monarchja powitała wybuchem szalonej radości.
Lud wyległ na ulice miast i miasteczek. W jednym dniu, w jednej godzinie, w tysiącu zakątkach naraz, odbywać się zaczęło tysiące wieców, pochodów, nabożeństw dziękczynnych, manifestacyj, pełnych zadufania, wiary w lepsze jutro.
Powiały na wietrze sztandary i chorągwie, portrety „ukochanego“ cara-dobrodzieja ustroiły się w girlandy, rozpoczęły się illuminacje i rozpoczęły wyjaśnienia słów manifestu tym ciemnym, tym maluczkim.
Hydra samodzierżawia jakby na to czyhała.
Wojska i chmary policji zmobilizowane w koszarach czekały podczas na rozkazy.
I rozkaz padł.
Kto go wydał? Czy car-kupczyk, czy caryca-Niemka, czy Niemcy, udający rosyjskich wielkich książąt, czy Trepow-rozbójnik, czy Witte, ożeniony z żydówką ćwierć-Niemiec, czy Judasz sprawy Holstein-Gottorpów, czy ludu rosyjskiego wróg — dość, że rozkaz padł.
Padł rozkaz.
Na rozradowane, wiwatujące, upojone wolnością, konstytucją, tłumy rzuciły się chmary kozactwa, kawalerji, lasy bagnetów i nahajek i knutów…
Zginęły tysiące ludzi, tysiące ludzi okupiły chwile uciechy społeczno-politycznej dozgonnem kalectwem.
Tego wszakże było niedość. Rząd postanowił znaleźć jeszcze winowajców, postanowił zwrócić nienawiść motłochu przeciwko ukrytym nieprzyjaciołom.
Z głównej kwatery generała Trepowa, wielkiego