Tworzyły się dokoła niego jakieś komitety, jakieś ciała, jakieś ośrodki społeczno-polityczne. Słusznie się tworzyły. Rząd był rad i wielkim i maluczkim i ubożuchnym i zasobnym i tym naiwnym prostaczkom, mierzącym dni wolności stanem własnego żołądka i tym natchnionym inteligentom, pragnącym ziszczać swe reformatorskie pomysły. Zadość było miejca dla wszystkich pod słońcem rewolucji.
I była rewolucja, był rząd rewolucyjny, była już prawie rzeczpospolita demokratyczna, najbardziej demokratyczna, tylko brakło chleba, brakło ładu, brakło silnego ramienia, brakło rzutu bystrego w najbliższe jutro.
Haseł podniosłych, zaręczeń, aktów wiekopomnych wystarczyło na kilka tygodni; braterskie uściski, wyznania miłości bliźniego, nadzieje tego innego, lepszego życia uciszyły, rozchmurzyły całą Rosję, nawet poniewierające się w okopach krocie żołnierzy podniosły na duchu.
Piękne to były dni. Niezapomniane dni panowania nowej, młodej Rosji.
Na pierwsze skinienie opadły wrzeciądze więzień politycznych, pękły kajdany katorżników, męczenników idei, zesłańcy, posieleńcy, ci nieprawomyślni stali się ojcami ojczyzny. Polskę uchwalono oddać Polakom, Finlandję Finnom, Kaukaz Czerkiesom, co tatarskiego przyznano Tatarowi, rozwiązano sumienia, rozwarto księgę praw człowieka i obywatela.
Dni przecież szare, bezbarwne ostudziły zapały. To, co było wczoraj było i dzisiaj i musiało być jutro jeszcze. A tu głód, niedola, nędza, wolność o głodzie i chłodzie, rozprzężenie bodaj większe, większa niepewność, lęk przed decyzją, lęk władania, a w ostatku taż
Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/427
Ta strona została uwierzytelniona.