W głębi niektórzy spekulacyjni pracownicy porozbijali namioty.
Gameny, czyli ulicznicy paryzcy, zawsze do bitwy gotowi, powłazili na drzewa, których gałęzie tu i owdzie za nadto przeciążone, spadały na głowy niżéj stojących.
Dały się słyszeć krzyki, przeklinania, wołania o pomoc.
Ale wnet zagłuszył je szmer i pomrukiwania tak ogromnego tłumu ludzi.
Przy takich zdarzeniach zawsze bywa wielu ranionych i zabitych, ale to nie obchodzi nikogo — owszem, nawet nie zadają sobie tyle trudu, aby takich jak najprędzéj wynieść z tłoku, i nie przeszkadzać widowisku, zwłaszcza gdy takowe jest już blizkie.
Takie tłumy to potwór.
W oknach i na dachach głowa przy głowie — w dole na placu człowiek ciśnie się przy człowieku.
A jeszcze musi upłynąć parę godzin, nim rozpocznie się okropne widowisko.
Nakoniec poranek coraz bardziéj rozwidnia się.
W części placu, przez straż siłą od natłoku uwolnionéj, pojawia się długi szereg niezliczonych powozów. Rzecz dzieje się wśród mroźnego, zimowego poranku, ale powozy po części herbami zdobne, są całkiem otwarte, a w nich siedzą a raczéj leżą znakomite Paryżanki, tak postrojone, iż ktośby sądził, że przybyły na szlichtadę lub bal jaki.
Z okien wyglądają niezliczone, świetnie poubierane damy — panowie w eleganckich rękawiczkach i z kosztownemi lornetami. Wszyscy wystąpili w najstrojniejszéj toalecie, aby byli obecni traceniu, jakby jakiéj uroczystości.
Tam między tłumem, z powodu duszącego ścisku, jakaś kobieta zemdlała — tu znowu kurcze napadły jakiegoś młodzieńca bladego, który prawie tak jak Traupmann wygląda.
Co to obchodzi pragnących widowiska?
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1000
Ta strona została przepisana.