Traupmann ujrzał wzniesione rusztowanie, a za niém nieprzejrzane tłumy, co na jego bladą, burszowską twarz wywołało wyraz zadowolenia.
I tego się spodziewał — znał Paryżan.
Owszem, nie wstydzono się nawet radośnie powitać téj bestyi.
I Traupmann uśmiechał się idąc nie tak jak pod gilotynę, ale jakby na trybunę, aby być bohaterem ludu.
Po niewyraźnych radośnych okrzykach nastąpiła prawie głucha cisza.
Sędziowie i urzędnicy weszli na czarne stopnie.
Za nimi weszli Traupmann, duchowny i oprawca.
Mistrz stał na gilotynie.
Traupmann poznał go, ale nie miał czasu powitać, bo usiłowano teraz całą rzecz zakończyć jak najprędzéj.
Obawiano się aby egzaltowani i po części winem zagrzani nie dopuścili się niemiłéj sceny.
Sędzia jeszcze raz odczytał wyrok, aby kat spełnił jego rozkaz.
Traupmann widział, że jest skazany na śmierć, przez ścięcie toporem, śmierć dla takiéj bestyi za lekką i łaskawą. Ten wyrody, krwiożerczy morderca, powinien był siedm razy umierać.
Duchowny przemówił do niego poważnym, upominającym głosem.
— Jesteś u celu, Traupmannie, rzekł nakoniec; czy przyznajesz, że sam tak straszliwą zbrodnię popełniłeś?
— Mam wspólników! i teraz jeszcze odpowiedział morderca.
Więc wymień ich, Traupmannie!
Skinął zaprzeczająco, i obejrzał się jak tonący, co się chwyta źdźbła słomy, a okropnie świecącém w téj chwili okiem szukał ratunku.
Nie mógł wymienić współwinnych, bo ich nie miał.
Oprawcy porwali go nadspodziewanie szybko.
Wściekle się opierał.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1002
Ta strona została przepisana.