morderców; więc pan licz przytém na naszą pomoc, panie Avantier!
Młody Francuz, pełen nadziei, wyszedł od prefekta, i z wzrastającą niecierpliwością oczekiwał wieczoru.
Gdy się ściemniło, uzbrojony rewolwerem, udał się do cyrkułu św. Antoniego.
Lucyan Avantier szukał przyobiecanych dziesięciu policyantów — mieliżby się spóźnić?
Niewątpliwie, prefekt przyrzekł mu ich.
Miałże śpieszyć do odległego biura i sprowadzić ich?
Tymczasem dwaj złoczyńcy mogliby mu znowu umknąć, a pierwszego lepszego dnia dowiedzieć się o ściganiu ich.
Coraz niecierpliwy Lucyan szukał policyantów — noc zapadała coraz bardziéj.
Podszedł bliżej klasztoru i sam licząc na własną siłę, miał na oku fortę i ulicę.
Młody, śmiały Francuz nie nadarmnie czekał.
Policyanci nie pojawiali się, ale raczéj nadeszło dwóch ludzi otulonych płaszczami, którzy byli niewątpliwie złoczyńcami.
Lucyan był sam, w pobliżu nie widać było nikogo innego. Pomimo to przystąpił do śpieszących ku forcie klasztornéj panów i zastąpił im drogę.
— Fursch! zawołał prędko i głośno, albo pan de Renard!
Rzeczywiście byli to Fursch i Edward, zamierzający wrócić do klasztoru.
Tak nagłe spotkanie przeraziło ich — czyżby to jaki znajomy ze stolicy zaczepił ich?
Rudy Dzik zmiarkował złe i umknął tak prędko i zręcznie, że Lucyan Avantier musiał poprzestać na Furschu — tém bardziéj, iż miał wiele do czynienia, aby nie dopuścić ucieczki temu zbrodniarzowi.
Głośno zawołał o pomoc i szarpał się z Furschem, szukającym sztyletu.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1007
Ta strona została przepisana.