Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/102

Ta strona została przepisana.

który mu w lecie wielkie wyświadczał przysługi i który jeszcze teraz bardzo szanował, tudzież wygodny płócienny kaftan. Ciemném, uczciwém okiem patrzał na dziewczę, znane mu od lat kilku, bo nietylko widywał je sam codziennie przechodzące obok ogrodu i zawsze witał, ale nadto musiał jéj dostarczać nieco przewiędłych kwiatów dla pani Furschowéj, która niemi handlowała.

— Oto masz nowy zapas, rzekł, i z chustki wysypał w koszyk Małgosi pełno liści i kwiatów. Znowu wczoraj przy wietrze bardzo ładnie śpiewałaś, Małgorzato — twój śpiew brzmi tak dziwnie smutno, że niewiem dla czego, łzy mi z oczu wyciska.

Matki rodzonej nie znałam,
Nikogom ojcem nie nazwała —

śpiewałaś i to mi szło wprost do serca!

— To moja jedyna radość, Walterze, kiedy choć późno, układając bukiety, mogę sobie wykraść jaką chwilę, wtedy śpiew sam z siebie przychodzi!

— A ja muszę śpiewać z tobą.

— Nam śpieszno, Walterze, za nami zbliżają się Fritz i ten duży Antek, nie chciałabym spotkać się z nimi!

— Odprowadzę was do nadwodnéj drogi.

— Nie, pozostań tu! Mogliby ci co złego wyrządzić, oni tak lubią kłótnie!

— Myślisz może, że ich boję się? Kiedy się mogę bronić, Małgorzato, nie boję się nikogo!

— Ty musisz rano wstać, pozostań!

— Jeżeli ci się nie podoba moje towarzystwo, to pozostanę — narzucać się nie myślę nikomu!

— Tylko nie gniewaj się na mnie Walterze, — dobranoc!

— Dobranoc, z cicha odpowiedział ogrodniczek; jeżeli jednak myślisz, że się zaraz położę, bo o czwartéj wstać muszę, to mylisz się — jeszcze pozostanę w ogrodzie, będę patrzał za wami i czatował!

Dziewczyny pożegnawszy Waltera, szybko znikły