ronie! odpowiedział naczelny inspektor, mocno wzruszony.
— Pomocnik kata? Wybornie! Skoro mi pan do jutrzejszego południa pożyczysz klucza, o czém nawet mój cień się nie dowie, nic nie potrzebujesz czynić, na nic się narażać, tylko wsiąść do powozu, który o godzinie dziesiątéj przy bramie oczekiwać pana będzie.
— Pan jesteś — straszny człowiek, baronie! poszepnął Epervier, widząc się zwyciężonym. Pan jesteś — szatan kusiciel!
Von Schlewe głośno się roześmiał.
— Kochany panie, dodał potém, dobrze to być szatanem, kiedy się wyświadcza komu przysługę taką, jak oglądanie najpiękniejszéj kobiety! Czekam pana jutro wieczorem o kilka minut po dziesiątéj u wjazdu do zamku Angoulême — przybij pan!
Pan d’Epervier, którego oczy pałały, położył mięsistą rękę na chudéj dłoni Schlewego.
— A teraz klucz, mój drogi! czekając przypomniał baron.
Epervier widocznie walczył — czuł, że przez wydanie klucza zdecydował się — że już się cofnąć nie może.
Von Schlewe ujrzał, że naczelny inspektor waha się.
— Będziesz pan patrzał na piękną hrabinę tak długo i tak blizko, jak się panu podoba — w marmurowym pokoju prób! mówił cicho.
— Więc dobrze — kiedy otrzymam klucz napowrót?
— Jutro o południu — sam go tutaj panu przyniosę.
— A drugi klucz?
— Po zrobionymi użytku pójdzie do Sekwany, kochany panie d’Epervier, kiedy ja w co się wdam, to pan możesz być spokojny.
Inspektor poszedł do przyległego pokoju.
Twarz Schlewego pomarszczona i siwa złowrogo się uśmiechała, oczy zezowały jaśniejąc z zadowolenia.
Po upływie kilku minut Epervier powrócił — miał
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1020
Ta strona została przepisana.