Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1029

Ta strona została przepisana.

blizko od murów, lecz natomiast wkopują zawsze w ziemię drewniane pale.
Baron zagłębiony mocno w swoich myślach i wyrachowaniach, potknął się o jeden z tych klinów i tylko co nie upadł.
Sarkastycznie uśmiechnął się, gdy jak każdy kto się potknie, obejrzał i postrzegł żelazny słupek.
— Toby było fatalnie, gdybym przez niego upadł! pomruknął i zbliżył się do bramy.
Zegar więzienny zapowiedział południe.
Pan d’Epervier niewątpliwie czekał z boleścią serca na klucz.
Von Schlewe skromnie i trwożliwie, jak zwykle krewny skazanego, pociągnął za dzwonek. Usiłował mieć wilgotne oczy.
Odźwierny brząkając kluczami, pośpieszył na wezwanie i otworzył bramę.
Nie mógł poznać barona, bo poprzedniego dnia ciemno było, kiedy go wpuszczał i wypuszczał.
— Obciąłbym widzieć się z panem naczelnym inspektorem — powiedział von Schlewe boleśnie drżącym głosem.
— Nie można teraz!
— O! poproście go o kilka słów — jestem bratem więźnia z la Roquête!
Więźniem z la Roquête nazywa się wyłącznie skazany na śmierć; odźwierny zatém wiedział zaraz co znaczą te słowa.
— Jesteście bratem Furscha? No, to wejdźcie!
— Najnieszczęśliwszym bratem na świecie!
— Gdzież macie swoje papiery? spytał odźwierny, zamknąwszy znowu wielką i ciężką bramę i przypatrując się baronowi.
Niedaleko przechadzał się szyldwach tam i napowrót.
— Papiery... kochany panie nie przyniosłem ich, powiedzcie to panu naczelnemu inspektorowi!