— To się na nic nie zdało, rzekł odźwierny, ale proszę za mną!
— Widzę, że macie litość nademną, niech wam to Najświętsza Panna wynagrodzi! półgłosem powiedział von Schlewe, idąc za odźwiernym przez więzienne podwórze, po którego czterech bokach sztywno wznosiły się czerwone mury. Starał się tylko ukryć to, co niósł pod płaszczem.
Nakoniec doszedł do drzwi, prowadzących na korytarze — odźwierny otworzył je.
Posterunek przyglądał się baronowi.
Ten szybko wsunął się na korytarz.
— Przemówcie tylko dobre słowo za mną, mnie trochę za ciężko pożegnać się z bratem!
— O zły to człowiek!
— Któż może ręczyć za brata? Ja jeszcze nawet żadnéj muszce krzywdy nie zrobiłem!
— Poczekajcie trochę! mówił odźwierny i zwrócił się ku mieszkaniu pana naczelnego inspektora.
Von Schlewe nie mógł utaić tego przed sobą, że mu się cokolwiek gorąco robiło — ale myśl o trupie w pałacu przy ulicy Rivoli wszystko przezwyciężyła.
Pan d’Epervier wyszedł na korytarz.
Spojrzał na barona okrytego płaszczem i byłby go wcale nie poznał.
— Przystąp bliżéj, mój panie! zawołał.
Odźwierny oddalił się.
Von Schlewe śpiesznie wszedł do pokoju pana naczelnego inspektora.
— Dzięki Bogu! mruknął, gdy pan d’Epervier drzwi za nim zamknął — teraz już wszystko w porządku!
— I czy to pan na prawdę, panie baronie?
— To komedya, mój szanowny panie d’Epervier, oto klucz — bardzo dziękuję!
A teraz pozwól mi pan pożegnać więźnia w la Roquête!
Naczelny inspektor z trwożliwą porywczością znowu przywiązał numer do rękojeści klucza.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1030
Ta strona została przepisana.