Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/104

Ta strona została przepisana.

w toalecie, więc narzuciła fartuch na szyję, ramiona i piersi. Tą kobietą była pani Furschowa, która rozłączona ze swoim prześladowanym i jak ptaszek wolnym mężem, teraz sama utrzymywała zakład pensyonarski.
Co pod tém określeniem rozumiała, jasno czytelnik pojmie, skoro powiemy, że oprócz Małgorzaty i Helenki, znajdowało się w téj chatce jeszcze do dwudziestu innych dziewcząt i chłopców różnych lat, których codziennie wypędzano na ulice miasta z kwiatami, jagniątkami, apelsynami i ciastkami, aby potém za nadejściem nocy przynosili pani Furschowéj wyżebrane pieniądze i za to dostawali nędzny kawałek chleba, kilka kartofli i wody według upodobania! Lecz dzieci te wzrosły w takiéj nędzy i bojaźni, iż nie znając albo też nie mając ani ojca ani matki, cieszyły się tém, jeżeli im nie odebrano tego żebraczego pożywienia, skoro, jak się to dosyć często działo, z niedosyć obfitym połowem pieniędzy do domu wróciły.
Pani Furschowa znowu zaparła drzwi i z dziewczętami weszła do izby, ktôréj okna z zewnątrz widne byty. Stary, brudny stół stał na środku, przed nim kilka trzcinowych stołków, z podartą plecionką. Na stole stała czerwonawo-ciemna lampa, i flaszka z mocnym jakimś napojem, z której pani Furschowa z powodu, jak mówiła, bólu żołądka, często i obficie czerpała.
Na ścianie wisiało lustro, w pobliżu stała przez robaki stoczona szafa, komoda na trzech nogach, a nad tém wszystkiém wisiał jasno kolorowany obraz święty.
Z téj izby przez nizkie drzwi wchodziło się do drugiéj, służącéj dzieciom za miejsce pobytu, — z niej dochodził jakiś szept szemrzący.
Małgosia i mała przystąpiły do stołu, postawiły na nim koszyki i liczyły pieniądze.
— Jakto! ty niegodziwa, powiedziała pani Furschowa, ujrzawszy w koszyku Helenki pozostałą jeszcze połowę ciastek — od çzwartéj godziny byłaś na ulicy i tylko ośm