Dotąd wszystko szło wybornie — teraz trzeba było tylko trochę szczęścia, aby bez przeszkody wyjść z więzienia.
Fursch posiadał przymiot, zaręczający za powodzenie zuchwałego planu: mianowicie wielką pewność działania. Bojaźni nie znał wcale! Cóż mu zresztą mogło się stać gorszego, niż to, czego uniknąć zamierzał?
Gdyby go poznano, sprawa rzeczywiście byłaby zła, musiałby napowrót wędrować do celi i nazajutrz na pewno wejść na rusztowanie. Jeżeli zaś ujdzie i plan jego uda się, to cały świat stanie dla niego otworem.
Czas było — musiał uciekać.
Przez otwór we drzwiach chciał upatrzyć chwilę, w której korytarz będzie wolny, aby użyć klucza.
— Przeklęctwo! mruknął zgrzytając zębami: niegodziwe szelmy przechadzają się tam i na powrót.
Rzeczywiście dwóch dozorców weszło korytarzem, na który wyjść musiał.
Fursch spojrzał za nimi — Grila nie było — wkrótce miała wybić jedenasta — nie mógł więc zwłóczyć. Klucza nie mógł użyć, boby się wydał.
Zapukał mocno.
— Hej! zawołał zmienionym głosem: otwórzcie!
Dozorcy zatrzymali się.
— Czy nie słyszycie, do pioruna! zawołał głośniéj, otwórzcie!
Gdyby w téj chwili nadszedł prawdziwy pomocnik kata, Fursch byłby zgubiony.
Jeden dozorca zbliżył się do celi.
— Kto tam woła? spytał ostro.
— Otwórzcie, Gril wpuścił mnie do więźnia z la Roquête, ale zapomniał zostawić otwartych drzwi, ja chcę wyjść!
— A kto jesteście? spytał dozorca i spojrzał przez otwór wewnątrz celi. Ach! to wy, dodał postrzegłszy pomocnika kata: czekajcie otworzę wam drzwi. Gril nie mógł ich zostawić otworem! Zapomniał powiedzieć mi, żeście tam byli i szyję więźnia oglądali.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1063
Ta strona została przepisana.