ną ciemność, wśród któréj niegdyś bez odpoczynku i pomocy wałęsać się musiała, a którą teraz rozwidniało łagodne i dobroczynne światło księżyca, doznawała ulgi w swojéj zawsze jeszcze zranionéj duszy.
Potém w cichéj modlitwie wspominała zmarłego Waltera, który dla niéj poświęcił wszystko — wszystko, bo nawet życie... myślała o zatraconém dziecku, które pozostawiła na drodze, tam gdzie się ciągnie cmentarz świętego Pawła — pozdrawiała oddalonego kochanka, który zapewne już wcale o niej nie myślał.
Tak jest, Małgorzata modliła się za Waldemara. Modliła się za tych, którym zawdzięczała najgłębszy kielich swojego nieszczęścia — szczerze i z załzawioném okiem modliła się za księcia.
— Nie obaczę go już nigdy, mawiała wśród łez gorących — nigdy nie mogę spodziewać się, abym pełna błogości, przy sercu jego spoczęła!
Wtedy zdawało się jéj, że go w jego zamku odwiedza i przez to tylko powiększała swoją męczarnię i boleść z powodu oddalenia — lecz nie, chwile takie przynosiły jéj niewypowiedzianie wielką i świętą korzyść. Z drżącą z rozkoszy duszą połykała jego słowa, teraz towarzyszące jéj i wiecznie pocieszające, że on ją kocha — a kocha tak gorąco i wiernie jak ona jego.
O, serce ludzkie, które tak wiele wycierpi i zniesie, bywa zadowolone.
Małgorzata nasycała się wspomnieniem owéj godziny — lecz potajemnie i tak skrycie, że zaledwie sama sobie to przyznawała, żywiła w sobie to wspomnienie i nadzieję widzenia się.
Nie pytała, co z tego wyniknie — nie myślała o tém — sama zaledwie wiedziała o tém, że ma nadzieję.
Gdyby wiedziała, że Waldemar równie gorąco do niéj tęskni — że nosi po niéj żałobę jak po zmarłéj — że tylko lada znaku potrzeba, aby nie zważając na wszelkie przeszkody, przywołać go jak najspieszniéj, o! wtedy byłaby jeszcze większą miała nadzieję.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1068
Ta strona została przepisana.