Eberhard cieszył się, że jego wychowaniec nietylko w naukach i w sposobie tłómaczenia się tak wielkie poczynił postępy, iż to każdego radowało, lecz bardziéj jeszcze tém, że zupełnie odzyskał mowę i niktby nie pomyślał, że kiedyś był niemowy.
Prócz tego serdeczny, braterski stosunek Janka z Józefiną sprawiał księciu wielkie zadowolenie.
Oboje prawie żyć bez siebie nie mogli i kochali się szczerze.
Józefina wypytywała się bardzo troskliwie, jak długo Janek z wujem Eberhardem na polowaniu zabawi, i gdy się dowiedziała, że upłynie trzy lub cztery dni nim powrócą, byłaby najchętniej z nimi pojechała.
— Na polowanie jeździ się zwykle konno, nie powozem! nauczał ją Janek, i damy biorące w niém udział także jeżdżą konno w myśliwskich kostiumach — a ty nie umiesz się nawet utrzymać na koniu!
— Już tobie pozostawiam — ty za to nie umiesz ani haftować, ani malować! odpowiedziała Józefina — zresztą poproszę wuja Eberharda, aby polecił koniuszemu wyuczyć mnie konnéj jazdy, abyśmy późniéj razem przejeżdżać się mogli po Bulońskim lasku!
— Patrzcie ją, jakie to ma wielkie myśli, śmiejąc się mówił Janek. Wuj Eberhard nie uczyni tego, bo to nie bardzo przyzwoicie dla dziewczyny, aby harcowała na koniu!
Janek niedawno słyszał to od księcia i powtarzał teraz z tak powagą, że na boku stojący Eberhard i Małgorzata uśmiechnąć się musieli.
— Ach, kochany wuju Eberhardzie, zawołała Józefina i z otwartemi ramionami podbiegła ku niemu: nie prawdaż, każesz koniuszemu, aby mnie nauczył konnéj jazdy?
Janek z uśmiechem i oczekiwaniem spojrzał na księcia.
— Obaczymy — niewątpliwie musimy się w téj mierze poradzić matki!
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1071
Ta strona została przepisana.