Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1072

Ta strona została przepisana.

— O kochana mamo, pozwolisz zapewne! Wszakże i sama musisz umieć jeździć konno?
— Nie, kochana Józefino, ale myślę, że obie musimy się nauczyć tego, wprawdzie nie dla możności pojechania do Bulońskiego lasku, lecz aby nie pozostać w tyle w Monte-Vero, gdzie nam to będzie potrzebne i pożyteczne!
Eberhard przyzwalająco kiwnął głową, a Józefina tryumfowała.
— Więc razem jeździć będziemy w Monte-Vero — o! z tego bardzo się zawczasu cieszę! wołała skacząc i klaszcząc w ręce, jak mała czarodziejka — a kiedy odjeżdżamy do Monte-Vero?
— Bardzo rychło, kochana Józefino! odpowiedział książę, gdy Małgorzata cieszyła się radością swojego dziecka.
— My wszyscy, nie prawdaż? i Janek także?
— Z pewnością Małgorzato! Myślisz może, iż go tu pozostawimy? rzekł Eberhard.
— Nie, nie, bo wtedy jabym tu raczéj pozostała! zawołało dziewczę, i nim się mały strzelec spostrzegł, pochwyciło go i tańcowało z nim po kiełkującym trawniku.
Janek nie wzdragał się i oboje dzieci przedstawiały ładną parę, która zmusiła księcia do przychylnego uśmiechu.
Wkrótce poczyniono przygotowania do odjazdu do Saint-Cloud.
Aby się konie wierzchowe nie znużyły, Eberhard postanowił, że Sandok przeprowadzi je do letniego zamku, on zaś sam z Jankiem pojedzie myśliwskim powozem.
Przed odjazdem Marcin z miną doświadczonego jeszcze raz wypróbował strzelby księcia i wychowańca, wyczyścił ich ozdoby jak lustro i starannie upakował wszystko co potrzebne na polowaniu.
Na dwa dni pierwéj Sandok wyruszył z końmi, aby te w stajniach w Saint-Cloud dobrze wypoczęły.
Nadeszła mocno przez Janka upragniona godzina odjazdu.