niającemi je powiekami, miały coś uroczego; mały, delikatnie ukształcony nosek był równie zachwycający jak drobne różowe usteczka, z po za których kiedy niekiedy widzieć się dawały oślepiająco białe ząbki, bo Małgorzata rozmawiała sama z sobą; zęby te mają wilgotny połysk, o którym mówią, że jest oznaką namiętności.
Słowa w jéj ustach przemieniają się w tony. A gdy nakoniec doszła do wielkich, mchem porosłych kamieni, które leżą przy szossie w cieniu szeleszczących zarośli, znalazła się u celu swojéj nocnéj wędrówki. Tu często zwykła przesiadywać, tu chętnie śpiewa i marzy, tutaj przed kilku dniami postrzegła przejeżdżającego księcia Waldemara!
Tu siedzi na kamieniach na wpół w cieniu, na wpół oblana światłem księżyca, i śpiewa jednę z ludowych pieśni, którą od innych słyszała. Pieśń smętnie się rozlega wśród szelestu drzew; z rozmarzenia wznoszą się ku niebu błękitne, pełne życia oczy samotnicy; na jéj licach muskanych światłem księżyca leży wyraz tęsknoty. Ktoby w téj chwili ujrzał siedzącą na kamieniach dziewicę na odległém, bezludném jesienném polu, idąc za cichym, ponętnym jéj śpiewem, ten byłby ją wziął za ułudne, nadziemskie zjawisko, jakiego śpiew syrenowy opisują nam bajki! Przy promieniach księżyca jéj piękny włos błyszczał jak złote nici, drobne ręce układały z przyniesionych liści i kwiatów małe bukieciki, i kiedy niekiedy spoczywały na kształtnój, przy śpiewie to się podnoszącéj to opadającéj piersi; z purpurowych ust lały się ciche i pełne tony. Smutny był śpiew samotnéj; ciężkie jéj serce, tęsknota nareszie głos jéj tłumiła:
Matki rodzonej nie znałam,
Nikogom ojcem nie nazwała;
Boże kochany! jestem sama,
Och! żadne serce nie jest mojém!
Nie miałam nigdy ojców domu,
W nocy na dwór mnie wyrzucono;
Boże kochany, jestem sama,
Och! żadne serce nie jest mojém!