Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1085

Ta strona została przepisana.

się wsunąć, Marcin nie żartuje! On wam karków ponakręca jak schwytanym kwiczołom!
Marcin nagle słuchał...
— Co to takiego? szepnął stojąc cicho — coś tu w pokoju brzękło jak pieniądz, kiedy po deskach przechodziłem? Ale zkądżeby znowu? Na stole stały srebrne rzeczy?
Marcin poszedł znowu do okna — spojrzał na park — wszędzie było cicho jak w kościele.
Świeca na stole rzucała niedoskonałe, niepewne światło na obszerny pokój, w którym było kilka portyer i firanek.
Sternik „Germanii“ rzeczywiście nie był bojaźliwy, należał do ludzi, o których mówią, że się nawet samego szatana nie ulękną — ale prawie jak wszyscy marynarze był zabobonny.
Sandok, którego pokój, aby był zawsze blizko księcia, leżał w głębi przechodzącego przez pałac korytarza, przed kilku dni; mi opowiadał Marcinowi, że stara Urszula chodzi po nocy.
— Murzynie, ty oszalałeś! odpowiedział Marcin — nie rozgłaszaj takich rzeczy, książę nie lubi podobnych głupstw!
— O, Sterniku Marcinie, cicho mówił czarny: Sandok nie chce być złym chrześcianinem i mówi prawdę o spalonéj!
— No, to gadajże ty duchowidzu, zawołał Marcin żartująca z powagą: możeby można kiedy zobaczyć to twoje zjawisko?
— To nie dobre do widzenia — Sandokowi wszystkie włosy na głowie powstały!
— Ty tchórzu!
— O ja nie być tchórz, sterniku Marcinie, być odważny, wiesz o tém dobrze! Sandok nie boi się ani tygrysa, ani lwa, ani złego człowieka — ale Sandok ma złe uczucie w obec widma!