Przejęły ją gorące uczucia i piersi jéj o mało nie rozsadziły. W takich godzinach cichéj nocy silnie opanowywały jéj serce budzące się zapały miłosne:
O Boże! który wszystko dajesz,
Daj kochającą dla mnie duszę!
Jak świat szeroki jestem sama,
Och! żadne serce nie jest mojém!
Słowa te brzmiały tak boleśnie, bo Małgorzata nie miała nikogo, ktoby ją kochał! Na szerokim świecie bożym nie było nikogo, ktoby burzącą się zrozumiał, nikogo do któregoby należała!
Od dzieciństwa, od czasu jak zapamiętać mogła, niewidywała przy sobie żadnego innego człowieka, oprócz Furschowéj i nieszczęśliwych u niéj mieszkających dzieci, które podobnie jak ona żadnych krewnych nie miały! Ciotkę nazywały wszystkie złośnicą bez serca, która często wyrządzała im najokrutniejsze krzywdy; dawniéj nie myślała o tém, teraz zbudziło się w niéj przekonanie, że na świecie musi istnieć miłość!
Widziała przecięż, jak idący drogą rodzice, starannie dzieci swoje od zimna chronią, jak je serdecznie całują; a sama téj rozkoszy nie doznawała, a wymówić imię „matki,“ musiała to być dla dziecka rozkosz niesłychana, kiedy jéj opiekuńcze ręce dziecię to objęły i do serca przyciskały.
Jednego wieczoru Małgorzata nabrała odwagi i zapytała Furschowéj o swoją matkę.
— Głupstwo, niewarte mowy! zawołała cierpko. Myśl o bukiecikach, a nie o takich rzeczach! Rodzice twoi dawno pomarli!
— Pomarli? bez głosu powtórzyła Małgorzata i serce jéj ciężko, boleśnie. się ścisnęło — zapewne to mnie martwi! ale i wszystkie inne dzieci dzielą mój los — Bóg jest ojcem nas wszystkich!
W dzień, pan Fursch uczył ją czytać i pisać, a była tak chętna do nauki i posłuszna, że wkrótce przejęła całą uczoność byłego kancelisty, — potém pan Fursch nagle stał się niewidzialnym, i zapewne chodził złemi