To napomnienie samego siebie pomogło. Marcin szczęśliwie zapalił trzecie drzewko, a potém świecę.
Teraz skończyły się wszelkie kłopoty.
Gdy bliżéj przysunuł świecę, jéj blask padł wewnątrz staréj, chińskiéj urny, której zapewne żaden człowiek nie tykał.
Błysło mu z niéj czerwone złoto.
Marcin zaledwie wierzył swoim oczom — jeszcze bliżéj przysunął świecę. W rzeczy saméj były to złote pieniądze, a pomiędzy niemi leżały, jak się zdawało, zapisane papiery.
— A to szczególne znalezienie! mruknął i namyślając się spojrzał w urnę. Zkąd się tu wzięło złoto? Może papiery mnie w tém objaśnią?
Marcin wyjął leżący na wierzchu, trzymał go przy świecy i z trudnością wyczytał nakoniec te słowa:
Gdy wymruczał te słowa, dziwnie mu się zrobiło na sercu i mimowolnie obejrzał się po całym pokoju.
— Testament staréj Urszuli? powoli z powagą powtórzył i jeszcze raz spojrzał na papier, zapisany niepewnemi, niewyraźnemi i drżącą ręką kreślonemi literami. Stara osoba swój zapewne z trudem zebrany skarb ukryła w bardzo niepewném miejscu — ale rzeczywiście nie myślała o tém, że tak nagle i nędznie umrze.
Marcin położył ten papier na stole i zaczął wyjmować sztuki złota z urny i układać je na stole — było ich blizko sto — to stanowiło oszczędność staréj Urszuli.
Nakoniec Marcin wziął złożony papier znajdujący się jeszcze w urnie.
Był to wielki arkusz, cały zapełniony niepewném pismem staréj duenny.
Długiego zapewne potrzebowała czasu na spisanie ostatniéj woli — pojedyncze ustępy przekonywały, że często przerywała sobie i dopiero po kilku dniach pisała daléj.