Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/111

Ta strona została przepisana.

bardzo ponętnie i pięknie, tak, że się Małgorzacie podobało! Chylały się i rzucały na stronę zalotne spojrzenia, gdy z nią mówiły i namawiały, aby szła z niemi do jasno oświetlonego ogrodu, ba tam bawią się i tańczą.
— Ależ moja stara, podarta suknia! mimowolnie rzekła Małgorzata.
— O, jeżeli ci o to chodzi — tam daléj mieszka pani Robertowa, która pożycza pięknych sukien na całą noc!
— Kiedy ja nie mam pieniędzy!
— Przecięż coś tam brzęczy w twojéj kieszeni?
— To nie do mnie należy!
— To sobie z tego pożycz, a późniéj dołożysz, — chodź i zobacz, — tam uciecha, tam życie!
Małgorzata po długiém wzdraganiu się, poszła do ogrodu i przystąpiła także do sali, w ktôréj przy szumnéj muzyce, dziko i burzliwie wiły się w koło rozmaite pary. Stała na dworze za oknem, i widziała, jak obie dziewczyny, prawie wpół objęte przez dwóch młodych ludzi, rzuciły się w szeregi par, — widziała jak się wzajemnie całowano, — widziała jak się oddawały hałaśliwéj zabawie — i nagle pochwyciła swój koszyk, a nieobejrzawszy się nawet, uciekła.
Gdy już salę i ogród daleko za sobą pozostawiła, odetchnęła — nie to miało uspokoić jéj tęsknotę, — nie tego pragnęło jéj bijące serce! Osądziła, że powinna unikać tych dziewcząt, a skoro je znowu z daleka spostrzeże, uchodzić szybko, szybko, z drogi! Kiedy tamte oddawały się hałaśliwéj zabawie, ona wołała raczéj iść do obrazu Madonny, lub na swój pełen powietrza placyk ponad szossą, nad którym błyszczały gwiazdy i szumiał wiatr.
Tak też i dzisiaj siedziała i układała bukiety, — a tak zatopiona była w swoim śpiewie i tęsknocie, że wcale nie zważała na jakiś szczególniejszy ruch i szelest, coraz bardziéj szossą przybliżający się.
Wiatr przyniósł jedenastą godzinę z wież ogromnéj,