Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1117

Ta strona została przepisana.

Pochyllił się ku małemu Jankowi i przypatrując się trafionemu bokowi, dodał: Krew płynie z serca.
— Oto moja zemsta, Eberhardzie de Monte-Vero, głośno zawołał Fursch. Hrabina i baron cieszyć się będą, że słowa im dotrzymałem!
— Nadjechał ci właśnie na strzał!
— Gdyby nie był nadjechał, to byłbym poszedł ku niemu i musiałbym dostać się blizko aż do myśliwskiego orszaku! Zbieg z la Roquête nie zna żadnéj bojaźni, już się od takich dzieciństw odzwyczaił! Tutaj, tutaj, panowie! wołał, aż się głośno po lesie rozlegało, tu jeszcze jest jedna trafiona zwierzyna!
— Śpieszmy się Furschu! upomniał Rudy Dzik.
— Dajże pokój! Chcę jeszcze zapewnić sobie widok, jaki mi przygotowała moja zemsta, chcę mieć przyjemność widzenia księcia klęczącym i płaczącym! Tak, ten Fursch jest to niebezpieczny nieprzyjaciel! Musi ci odebrać ochotę prześladowania go dłużéj!
— Słyszysz, że się zbliża odgłos rogów?
— Oni wołają umarłego! odpowiedział Fursch, a ta odpowiedź zgrozą przejmowała.
U nóg jego leżał mały Janek z zagasłemi oczami — jego myśliwska odzież na lewym boku, tudzież ziemia w koło były zbroczone krwią — strzelba mu wypadła i w niejakiém oddaleniu leżała między drzewami — ręce opadły zwieszone obok martwego ciała.
Mały Janek wyzionął duszę. Ten miły, niewinny chłopczyk nie miał już nigdy oglądać matki, nie miał nigdy utulić się na jéj sercu, ani powitać Józefiny jako ukochaną siostrę.
A jednak obie do niego tyle tęskniły!
Musiał umierać wtenczas, gdy matka o niego z boleścią się kłopotała — musiał umierać nie uczuwszy jéj miłości.
Biada nędznemu, wytrawnemu, srogiemu mordercy który tryumfując śmiał się nad jego ciałem!