Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1129

Ta strona została przepisana.

— Proś księcia tu do pokoju! rozkazał czekającemu murzynowi, który wyszedł.
Wysokie czoło Eberharda spochmurniało.
Dla czego człowiek ten naruszał spokojność jego pałacu? Czego jeszcze szukał w tych progach, obciążywszy się wielką winą?
Czy podobna było, aby się dowiedział rzeczy, o których przemilczenie upraszał Eberhard i czego delikatna księżniczka Karolina zapewne także nie wydała?
Gdyby Małgorzata obaczyła księcia!
Gdyby przybył był godziną pierwéj i znalazł ją, która była jego ofiarą, w parku obok księcia!
Byłaby to pełna wstydu, pognębiająca chwila, powiedział sobie Eberhard.
Lepiéj że się obaczy z samym księciem i że się z nim rozmówi — z człowiekiem, na którego bez uczucia pogardy spojrzeć nie mógł.
Życie Eberharda nie było splamione winą, jaką ów książę siebie obciążył.
Przeszłość jego była czystą, otwartą księgą. A jeżeli na jéj kartach zapisane były liczne powikłania i walki, troski i przygody — na żadnéj jednak nie było czarnéj plamy — wszystkie one były czyste.
Chmura zawisła na czole księcia, gdy czekał ukazania się Waldemara — szlachetny był zagniewany — dusza jego była obciążona.
Wtém Sandok otworzył drzwi pokoju.
Waldemar — już nie młodzieńczy, dawniéj blady książę, lecz teraz piękny, silny, poważny człowiek, stał przed księciem, który milcząc badawczo na niego patrzał.
Portyera zamknęła się za nim — przez chwilę stał przed wysokim, zagniewanym księciem nie mówiąc ani słowa — Waldemar budował się wspaniałością szlachetnego męża, przed którym stał milczący — czuł jego obecność — wyglądał jakby same już spojrzenia tego człowieka wywierały na nim głębokie wrażenie — czuł