Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1145

Ta strona została przepisana.

wo pojąć, dwaj murzyni weszli z sobą w bardzo poufały stosunek.
Jakkolwiek należeli do różnych pokoleń, z których ich porwano, łatwo się jednak za pomocą rodzinnéj mowy porozumieli, i przez dwie noce wiele się nagadali o swojej dalekiéj ojczyźnie.
Chociaż obu dobrze się powodziło, a z ust Sandoka nie wyszło nigdy słowo tęsknoty do domu, jednakże między sobą zwierzyli się z zamiarem zwiedzenia choć raz jeszcze swojéj ojczyzny.
Aby do niéj wrócić na zawsze, Sandok nigdy byłby się do téj chwili nie przyzwyczaił, bo pana Eberharda i Marcina, słowem wszystkich bardzo kochał i dobrze mu się powodziło — ale łatwo pojąć, obudził się pewny rodzaj tęsknoty, gdy z Morem o swojéj dawnéj ojczyźnie rozmawiał.
Sandok cieszył się, że téj nocy tak niespodzianie obaczy swojego czarnego brata, który mu wyjawił wszystkie tajemnice zamku — a między innemi tajemnicę anioła dusiciela — chociaż stary marszałek surowo zabronił Wspominać o téj, jak nazywał, nierozsądnéj gawędzie.
Wspomniony pokój stał bez użytku, tymczasem cała dziwna sprawa była odroczona. Stary jegomość przy schyłku życia nie chciał się zajmować takiemi szatańskiemi rzeczami, chociaż go to zadziwiało, że ilekroć ktokolwiek w tym pokoju spał, tylekroć w zamku był trup.
Rozkazał więc, aby tego pokoju nieużywane.
Ale rozkaz ten był prawie niepotrzebny, bo z całéj służby zamkowéj nikt nie dałby się namówić na przenocowanie w tym pokoju, a każdy wołałby raczéj sam na najsroższém zimnie pod gołém niebem noc przepędzić, aniżeli na miękkiém łożu pod bujającym aniołem.
Owszem, słudzy starego zamku, prawie do szaleństwa, jak to zwykle bywa, obawiali się upiorów, i żaden z nich nie śmiał przechowywać u siebie klucza od tego pokoju, i ten klucz przechodził z rąk kamerdynerów do rąk lokajów, ci zaś go wkrótce wcisnęli innym sługom