aż nakoniec dostał się do czarnego Moro, który go nie miał komu oddać i zatrzymać musiał.
Moro też nie brał téj rzeczy z tak złéj strony.
Cóż mu mógł klucz zaszkodzić, skoro go nie używał? A używać go nie chciał.
Wprawdzie często napadała go ciekawość, ale albo zakaz albo bojaźń zawsze go dotąd przejmowały wtedy nawet, gdy już drzwi otworzył i wszedł do tejemniczego, wilgocią tchnącego pokoju, leżącego na samym dole i szczególniejszym wypadkiem nie mającego okien.
Znajdowały się w nim tylko dwa otwory w kątach, dla przewietrzenia. Oświetlał go tylko ścienny lichtarz.
Jakkolwiek z pozoru okoliczność ta uderza, nie należy jednak jéj się dziwić, zauważywszy, że w zamkach nie tylko sypialnie, lecz i sale bankietowe często nie miewały okien, aby w nich zawsze zastać można było sztuczną noc, którą usuwano według upodobania licznemi lichtarzami, dopóki chciano.
A starożytny też był zamek St.-Cloud, jak to widzieliśmy, według rozmaitego smaku i woli odnawiani zmieniany i przyozdabiany.
Co właściwie zaszło w pokoju z bujającym aniołem, co go tak strasznym uczyniło, nikt nie umiał objaśnić bo wszyscy, którzy kilka nocy pod aniołem spędzili, zachowali jéj tajemnicę i bez wykrycia umierali.
Wprawdzie opowiadano sobie najdziwaczniejsze i najokropniejsze rozmaitego rodzaju historye, ale wszystk0 polegało tylko na domysłach.
We wszystkich tych tajemniczych historyach grał rolę unoszący się piękny anioł, i wszyscy doszli do przekonania, że on w godzinie duchów zstępował i zasypiających pod nim dusił, bo wszyscy — a pomiędzy nimi pięciu czy sześciu w rozmaitych kilkoletnich przerwach — przy towarzyszeniu tych samych nagłych oznak i zjawisk poumierali, lekarze zaś zawsze kiwając głowami mówili o sercowéj apopleksyi i innych podobnych rzeczach.
Nie ulegało żadnéj wątpliwości, że w tém wszystkiém
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1146
Ta strona została przepisana.