Otworzył drzwi po cichu, wprawną, ręką, i unikając ich zdradzieckiego skrzypnięcia, przytrzymywał je mocno, póki Marcin i Sandok nie weszli w korytarz.
Dopiero potém zamknął je.
W tym korytarzu było bardzo ciemno. Moro więc poszepnął gościom, aby chwilkę zaczekali.
Pobiegł do swojéj izdebki i wrócił wkrótce, niosąc w ręku jasną świecę.
Teraz postrzegł Marcin, że po obu stronach tego korytarza znajdowały się wysokie białe drzwi.
Moro skinął — i poprowadził gości długim korytarzem.
Nakoniec, gdy według zdania Marcina musiał się znajdować w pobliżu swojego pokoiku, stanął i czekał.
Zdawało się, że to są ostatnie w korytarzu drzwi z lewéj strony; postrzegano tam siwe mury.
Moro uśmiechnął się, a raczéj tajemniczo cieszył się» gdy trzymał w ręku klucz na pogotowiu.
Sandok i Marcin przystąpili ku niemu.
Na lewo znajdowały się na pół uchylone drzwi, prowadzące do małéj izdebki czarnego — na prawo szerokie podwoje z rzeźbą — białą olejną farbą pomalowane.
— Oto jest pokój zmarłych! powiedział Moro i wskazał owe drzwi — potém zbliżył się i włożył klucz w zamek.
Marcin z oczekiwaniem śledził każde jego poruszenie.
Sandok wziął świecę od swojego czarnego brata, aby tenże mógł otworzyć drzwi bez łoskotu i trudu.
— Mieć rewolwer? spytał Moro, wpół obrócony do Marcina.
— Mam go przy sobie!
— Bardzo dobrze — ale nie strzelać! Rewolwer obudzi gubernatora i całą służbę!
— Rozumiem, odpowiedział Marcin, tylko ze zwyczaju noszę przy sobie takie rzeczy!
Moro otworzył drzwi — Sandok niedowierzająco zaj-
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1150
Ta strona została przepisana.