— Nie, nic więcéj, odpowiedział Moro.
— Ale jakiż nam dasz znak sterniku Marcinie? powiedział Sandok, nim wyszedł z pokoju; znak jak przyjdzie anioł i pomoc będzie potrzebna?
— Zamykaj drzwi, a wszystko będzie dobrze!
Moro pociągnął za sobą Sandoka i szepnął mu:
— Za godzinę zajrzymy tu obaczyć co się stanie?
Sandok poprzestał natém, bo przypuszczał, że za godzinę niebezpieczeństwo nie będzie jeszcze tak groźne.
Dwaj murzyni wyszli z pokoju.
Marcin pozostał w nim sam, i to ciekawie, to niedowierzająco oglądał się po wszystkich stronach.
— Ciekawym jednak co się stanie? mruczał, wyjął rewolwer z kieszeni, położył go obok świecy, która się nieco ciemno paliła, na większym, owalnym stole, przykrytym ciemnym pokrowcem, przystąpił do łóżka i odrzucił kołdrę.
Było zapraszająco białe i miękkie, jak łóżko wszystkich wielkich panów.
— Niechże i ja przez chwilę poleżę na jedwabiu, myślał uśmiechając się dobrodusznie; dosyć już często musiałem członki rozciągać na twardéj ziemi!
Poczém jeszcze raz poszedł do drzwi balkonowych, spróbował czy są należycie zamknięte, obejrzał oba okna i znalazł wszystko w porządku.
Przez białe drzwi prowadzące na korytarz, obcy nie mógł się tu dostać tak łatwo, bo tam dwaj czarni byli blizko.
— Nakoniec myślę, że obaj łotry żartują sobie ze mnie, ale ten żart drogo ich kosztować będzie! Zrobię próbę, ale biada im, jeżeli tu nie zajdzie nic szczególnego! Toż to dopiero poznają się z mojemi pięściami! Zdaje mi się, że słyszę jak się po cichu śmieją. Śmiejcie się, wy czarne djabły, ja śmiać się będę na końcu!
W pokoju dała się czuć jakaś wilgoć i zaduch, tak się, przynajmniéj zdało sternikowi Marcinowi, który rozpiął
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1154
Ta strona została przepisana.