Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1155

Ta strona została przepisana.

niebiesko wyszywaną koszulę i zamyślał położyć się na bujających poduszkach.
W koło panowała głęboka cisza — samotnikowi wydało się, że pokój ten słusznie nazywał się pokojem śmierci.
Marcin z pod oka spojrzał raz na anioła w górze — po kilku minutach spojrzał raz drugi, a potém oczy jego mimowolnie i prawie bez jego wiedzy zwróciły się ku pięknemu bujającemu posągowi.
Co się z nim działo?
Marcin miał tego doświadczyć!
Przyszły mu na myśl opowiadania o szczególnych wypadkach, ze wszystkiemi swojemi cudactwami — marynarze prawie bez wyjątku są zabobonni, chociaż mocno się tego zapierają.
Chciał zasunąć wypełzłą kotarę, ale zaniechał tego, bo światło stojące na stole naprzeciw łóżka i bez tego nie zbyt jasne promienie mu przesyłało.
Skończyły się przygotowania. Marcin położył się na poduszkach w ubraniu, jakby na marach; nie dotykał nogami jedwabiów łóżka, lecz je z boku zwiesił.
Leżał sobie bardzo wygodnie i ułudnie na miękkiém, piękném posłaniu! Marcin musiał przyznać sobie, że jeszcze nigdy tak nie spoczywał? Bez żeny i wygodnie pozakładał ręce na głowę i patrzał wprost na unoszącego się nad nim anioła — leżąc pod nim na łóżku, nie można była inaczéj.
— Nim usnę, upłynie jeszcze dobra chwila, mruczał spoczywający; stara to historya, że sen nie bierze tego, kto go wyzywa! Tak, gdyby to było na morzu! Marcinie, z ciebie już zrobił się prawdziwy szczur lądowy, to wstyd! Żebyż niebo raz nam pozwoliło powrócić do Monte-Vero! bo mnie to już niecierpliwi — psie życie na tym stałym lądzie! Woda to mój żywioł, a rudel sterniczy to moja narzeczona! Hej, kiedy burza zacznie gnać i przewracać fałami, tak dzielnie, że aż szumiące ich wierzchołki przez pokład przelatują! niech pioruny zaj-