Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1160

Ta strona została przepisana.

niósł przytém kubek zimnej wody i dał mu się napić, zawsze zdrowy i silny człowiek, ocknął się z ciężkiéj niemocy.
Przedewszystkiém musiał przypomnieć sobie, co zaszło — wielkiemi oczami spojrzał na dwóch murzynów.
— O dobry sterniku Marcinie! wołał Sandok, wielce uszczęśliwiony widokiem przychodzącego do siebie Marcina, brat Sandok lękał się o życie...
Marcin uśmiechnął się na tak szczerą troskliwość czarnego.
— Niech pioruny trzasną! mruczał chrapliwym głosem — Boże przebacz grzechy — to był żyjący djabeł — chciał mi zgnieść szyję!
— A czy sternik Marcin wierzy teraz w anioła? powtórzył Moro poważnie kiwając głową.
— Niech cię djabli porwą — zdaje mi się — że wierzę! Moje kości są jeszcze jak rozbite! Już mnie i w dziesięć koni nie przyciągniesz do téj przeklętéj dziury z jedwabnemi poduszkami!
Sandok był nadzwyczaj szczęśliwy i śmiał się zadowolony.
— Dobry sternik Marcin zapewne nie będzie mógł z powrotem jechać do pałacu? zapytał troskliwie.
— Zapewne, że pojedziemy, i to niedługo, tylko cokolwiek odpocznę — to były piekielne męki, w sam raz dostateczne dla łajdaka, dla którego je wymyśliłeś!
— O Sandok będzie dotrzymać przysięgi! Baron przyjdzie do anioła śmierci w pokoju!
— Nie wspominaj mi więcéj tego anioła, nie trzeba wierzyć w bajki o upiorach, ale... w tém tkwi jeszcze coś innego! mruknął Marcin kiwając głową, gdy Moro pośpieszył do pokoju po świecę i rewolwer, aby potém wysokie, rzeźbione, białe drzwi znowu zamknąć bezpiecznie.
W godzinę późniéj Marcin zupełnie odzyskał siły i mógł wsiąść na konia; Sandok uczynił to samo.