Obaj pożegnali Mora i odjechali, aby przed nadejściem dnia stanąć mogli w pałacu przy ulicy Rivoli.
Marcin teraz jeszcze wstrząsał się cały, gdy pomyślał o tém co przebył, ale nikomu nie wspomniał ani słowa.
W kilka dni późniéj przybyli do Eberharda dwaj goście, których przyjął otwartemi ramionami — dwaj przyjaciele, którzy dotąd jeszcze w jego duchu w odegłéj stolicy działali. Byli to doktór Wilhelmi i Justus Von Armand.
Malarz Wildenbruch znowu był w podróży, i oświadczył Justusowi, iż najmocniéj pragnie raz jszcze zwiedzić posiadłości księcia de Monte-Vero, i zastać tam samego Właściciela, którego mocno poważał.
Eberhard wkrótce domyślił się, że podróż Wilhelmiego i Armanda, oprócz chęci zwiedzenia Paryża, miała jeszcze inny, bardzo poważny cel, który też obaj wkrótce księciu objawili.
Ulrych cierpiący na nieuleczoną konsumpcyę, który W ostatnich czasach szukał ulgi w Palermie, przed kilku tygodniami uległ swojej powolnéj chorobie, która niegdyś tyle silnego, pełnego, mocnego człowieka, w ciągu lat kilku w nieszczęśliwy szkielet przemieniła.
— Podziękuj Bogu Eberhardzie, że go nie widziałeś, ze zachowałeś jego dawniejszy obrazi powiedział Wilhelmi — my mieliśmy bardzo smutny widok —
częstokroć z zakrwawioném sercem wyznawałem sobie, gdy mu nic pomódz nie mogłem, że my lekarze jesteśmy nędzni