Do prywatnych rodzin zapewne nigdzie nie miał wstępu: raczéj przypuszczać należało, iż gdzieś w klasztorze pod płaszczykiem dobrze udanéj obłudy znalazł schronienie.
W każdym razie, mówił sobie naczelny inspektor z la Roquête, zawsze jeszcze pozostawał w stosunkach z baronem von Schlewe i przez niego mógł najłatwiéj gdzieś istnieć.
Tajemnica ta mocno ciężyła pąnu d’Epervier — chciał nie gubiąc wprost siebie samego, pozbyć się jéj i wszystko naprawić.
Lecz komuż miał i mógł się zwierzyć?
Gdyby swoją tajemnicę, to co się stało, mógł powierzyć jakiemu człowiekowi, byłby wolny jak ptak.
Musiał więc w tak krytyczném położeniu być sam swoim sługą i poufnikiem.
Chętnie byłby tę pracę opłacił innemu, chętnie byłby ofiarował znaczną summę, aby się wywiedzieć i zbadać, jakie ma stosunki baron von Schlewe — ale to się nie dało uskutecznić.
Pan d’Epervier pojął jasno, że mą tylko jedną drogę do śledzenia miejsca pobytu więźnia z la Roquête, a mianowicie sam powinien podjąć się roli szpiega.
Postanowił zatém odegrać tę rolę, i wieczorem wyszedł z domu, udając się do hotelu Schlewego.
Ale przekonał się, że rzecz miała swoje trudności.
Nietylko że go utrudzało i nudziło wyczekiwanie na ulicy, póki baronowi nie podoba się wyjechać z hotelu; ale z powodu wielkiego oświetlenia obawiał się, aby go wnet służba nie postrzegła, zachowywał wszelką możliwą ostrożność. Poznał to z téj przyczyny, że zawsze wprzód nim baron opuścił hotel, służba przeglądała ulicę, a sam von Schlewe bacznie siwemi oczkami mierzył każdego, kto mu się zdał podejrzanym.
Atoli pan d’Epervier nie zaniechał tak prędko raz ułożonego planu.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1167
Ta strona została przepisana.