Co ją obchodziły zatracone dusze?
Siniała się szyderczo, gdy jéj o tém mówiono — śmiała się, jakby chciała powiedzieć: Czémże są dla mnie ci głupcy? Pragnę bądź co bądź panować — oni wszyscy mają być niewolnikami mojéj woli — w prochu u nóg moich tarzać się, a nogą grzbiety ich przygniatać pragnę.
Powodziło się Leonie — radowała się tém powodzeniem.
Siedziała w przymkniętéj niszy salonu, z któréj niewidziana przypatrywać się mogła przedstawieniom i gościom, z któréj wychodziła na korytarz idący po za Ułudnie urządzonemi pozostałemi niszami, altanami i grotami.
Wiemy już, że z tego ukrytego korytarza mogła zaglądać do wszystkich nisz na pozór nie dających się podpatrzyć i ukrytych.
Lubiła widzieć oddanych grzechowi w całém ich odurzeniu — bo się cieszyła — na taki widok doznawała rozkoszy — czuła przytém zaspokojenie, użycie, wstrząśnienie nerwów.
Dało się słyszeć lekkie pukanie i spłoszyło pulchną hrabinę z ottomanki, na któréj w niszy spoczywała, gdy czarowne tony do jéj uszu dochodziły.
Pukanie przestraszyło ją — jednemu tylko człowiekowi wolno było wchodzić na korytarz za niszami, był nim baron von Schlewe — on też ukłonił się i wszedł do matowo czerwonawo oświetlonéj rotundy, gdy się drzwi otworzyły.
— Jesteś pan wzruszony baronie, jakieś różowe tchnienie spoczywa na twoich policzkach, z uśmiechem poszępnęła pani z Angoulême — co słychać? Ale przypominam sobie, że wczoraj wieczorem wyjechałeś z zamku niezmiernie wzruszony?
— Niezmiernie, moja łaskawa hrabino, z pewnością
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1179
Ta strona została przepisana.