Delikatny słuch dał mu poznać, że w parku jeszcze ktoś chodzi.
Czy Moro co złego zamierzał, że tak starannie unikał, aby go nikt nie postrzegł?
Elastycznie i giętko podczołgał się pod cień drzew i uważał, kto to chodził po aleach parku.
Oko przekonało go wkrótce że to książę i jego dwaj ze stolicy przybyli w liściastych aleach spacerowali, że Małgorzata i Józefina szły za nimi, a nakoniec, że Marcin postępował o kilka kroków w tyle.
— O biedna córka massy! mruknął czarny wspomniawszy o zabitym chłopcu: nosi czarne suknie i bardzo smutna — biedna piękna córka!
Nagle zabłysły oczy Mora.
Znalazł tego właśnie kogo szukał, i dla którego tu przyszedł.
Za Marcinem szedł jeszcze ktoś przez alee — zdawało się, że i on jako wierny sługa idzie za swoim panem.
Moro w tym ostatnim poznał czarnego brata Sandoka.
Cicho i szybko jak myśl przedarł się przez krzaki ku alei i dotknął ramienia Sandoka, tak, że tego przechodzący nie widzieli.
— Ach — dobry bracie Moro!? szepnął Sandok cicho, gdy się szybko obrócił i poznał czarnego.
Moro położył palec na ustach.
— Nikt wiedzieć! szepnął.
— Czekaj tutaj — massa iść do pałacu — Sandok przyjdzie potém tutaj, dobry bracie Moro!
Czarny zrobił nieme, zgadzające się poruszenie, i szybko napowrót poskoczył pomiędzy drzewa, gdy Sandok, jakby nigdy nic nie zaszło, za Marcinem pośpieszył ku werandzie, pomiędzy któréj zielono otwartemi ścianami zapraszająco przeglądał stół wspaniale nakryty i kosztownemi lampami oświetlony.
— Gdy wszyscy zasiedli, a lokaje przynieśli potrawy i napełniwszy kieliszki uwijali się tu i owdzie, Sandok
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1190
Ta strona została przepisana.