Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1192

Ta strona została przepisana.

— Wkrótce potém Sandok przystąpił znowu do Mora pod cieniem drzew. Zdjął swoją niebieską, srebrem wyszywaną liberyę, przywdział ciemny płaszcz, stary i szary kapelusz, i krótkie po kolana spodnie jak Moro, tak że jego czarne nogi od spodu widne były.
— Można dobrze podsunąć się, i dobrze biegać! mruknął pokazując nogi.
— O, bardzo dobrze, bracie Sandoku! odpowiedział Moro, widocznie w najlepszym humorze będący, jakby i jemu zamierzone schwytanie barona sprawiało największą radość.
Dwaj czarni wleźli łatwo na drzewa, przebyli kratę i spuścili się na ulicę Rivoli, potém prędko pobiegli w stronę lasku Bulońskiego.
Ulice były bardzo ożywione. Powozy i piesi jak szeleszczące koniki polne zapełnili całą szeroką drogę, a kto był nieuważny i niezręczny, ciągle narażał się na niebezpieczeństwo zostania przejechanym lub stratowanym.
Dwaj murzyni bardzo szybko przesuwali się pomiędzy tłumem i wkrótce też dostali się na drogi lasku Bulońskiego.
Mogło być około godziny jedenastéj, gdy się ujrzeli obok parku i willi hrabiny Ponińskiéj. Okna i drogi były tam jasno oświetlone, po drugiéj stronie drogi stał szereg powozów.
Moro pociągnął Sandoka do kraty leżącéj w głębokim cieniu, aby ich nie postrzegli rozmawiający z sobą stangreci i lokaje.
Udało się im niepostrzeżenie przejść przez szeroki wjazd do przodowego parku.
Sandok, jak wiemy, znał nietylko zarośla i klonby, lecz także i wewnętrzny rozkład zamku.
— Dwa wyjścia, poszepnął swojemu towarzyszowi, gdy się ostrożnie pomiędzy drzewami przesuwali. Moro zostanie tu od przodu — Sandok przejść tam do tylnych drzwi!