— Samemu ukarać, wielki massa, więzić to nie dobrze, to nie dosyć — źli ludzie znowu uciekną i mścić się będą.
— Powracaj do St.-Cloud, abyś się nie naraził na karę, Moro. O wszystko się postaram. Jak cię zapotrzebuję, to każę przywołać. Masz, weź tę nagrodę twoich trudów! I Eberhard podał czarnemu napełniony złotem woreczek.
Moro upadł na kolana i podniósł rękę do księcia.
— Moro nie zasługuje na żadną nagrodę! Moro chętnie zniesie karę, jeżeli go tylko wielki massa zatrzyma tu na nocny połów.
— Dziwna z ciebie istota, z życzliwym uśmiechem powiedział Eberhard: moją nagrodę odrzucasz i chcesz mi pomagać w ściganiu?
— Największa nagroda dla biednego Mora, jeżeli go massa tu zatrzymać i na połów weźmie.
Eberhard podniósł czarnego — podobał mu się, murzyn cesarza miał w sobie coś dobrodusznego.
— Zobaczymy co wypadnie czynić, całą rzecz trzeba dokładnie rozważyć. Tymczasem nie mów nikomu ani słowa o tém co zaszło!
— O! Moro uczynić wszystko, co wielki massa rozkazać!
— Eberdhard stanął na srebrnéj sprężynie, umieszczonéj tuż przy nim w podłodze.
Ozwał się daleki głos dzwonka, i wkrótce potém Marcin wszedł do pokoju, a widząc Mora bez Sandoka, niezmiernie się zdziwił.
— Przyjmiéj tego czarnego jak najlepiéj, Marcinie! rozkazał książę. O jego przybyciu i zasługach późniéj ci opowiem.
— O dobry sternik Marcin! serdecznie powiedział Moro, kłaniając się uśmiechniętemu barczystemu Marcinowi, który na to powitanie nie uchodzące tu w salonie swojego pana, nieco krótko odpowiedział.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1207
Ta strona została przepisana.