Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1214

Ta strona została przepisana.

— A jeżeli zdanie moje sprawdzi się, sire? spytał Eberhard po wyjściu adjutanta.
— Wtedy przyznam ci, mości książę, iż lepiéj wiesz o wszystkiém niż ja, i sądzę iż łatwiéj wynajdziesz i pojmasz winnych, aniżeli cesarz za pomocą swoich organów — nie przeceniaj pan tego wyznania, jeszcze go nigdy nie uczyniłem! Rzecz załatwiona. Ale jeszcze jedno! Z panem dzieje się to samo co ze wszystkimi ludźmi godnymi zazdrości. Pan masz nieprzyjaciół, mości książę.
Napoleon pytająco i badawczo spojrzał na stojącego przed nim ze wzniosłą spokojnością Eberharda, jakby chciał czytać w jego rysach.
— Dopóki, sire, ci nieprzyjaciele swoją nienawiść tylko przeciw mojéj własnéj osobie wymierzają, nie patrzę na nich wcale — istnieją dla mnie dopiero wtedy, gdy dla podrażnienia mnie i zranienia wylewają żółć swoją na tych, których kocham!
— Bardzo pięknie i szlachetnie, mości książę — ale sądzę prawie, że ta zasada nie zawsze da się wprowadzić w wykonanie!
— Jeżeli nastąpi taki wypadek, sire, potrafię i ja karać, nie gorąco rozdrażniony, lecz spokojnie i z żelazną, nieugiętą wolą! Dawniéj często musiałem być surowym sędzią, gdy jeszcze moje posiadłości nie kwitły w całéj pełni, jaką się dzisiaj cieszą, a ten urząd sędziego bogate wydał owoce. Teraz doszedłem do tego, że tylko rzadko, a nawet prawie już nigdy wykonywać go nie potrzebuję!
— To godne zazdrości! poszepnął nie mogąc się powstrzymać Napoleon i spojrzał na księcia z mimowolném podziwieniem.
Szczególne sprawiał wrażenie widok tych dwóch tak rozmaitych ludzi, stojących naprzeciw siebie w gabinecie — różnych wewnętrznie i powierzchownie. Cesarz Francuzów wyglądał jak chorobliwa, niedoskonała, mała istota w porównaniu z księciem de Monte-Vero, który