Już się ściemniało, a „Rekin“ był znacznie na przedzie, gdy mniejszy okręt zbliżył się ku środkowi rzeki i posunął się po wodzie jak strzała, z początku bez żagli i tylko gnany wiosłami dwóch żeglarzy.
Eberhard chciał koniecznie tym razem dosięgnąć dwóch zbrodniarzy i podzielającego ich sprawę barona i mieć ich w ręku — chciał prócz tego przyjść w pomoc biednemu Sandokowi, który się znajdował w ich mocy. Pragnął być surowym sędzią i uwolnić świat od tych złoczyńców.
Wkrótce można było coraz wyraźniéj słyszeć dziką wrzawę, dochodzącą od strony „Rekina“ — do którego się coraz bardziéj zbliżano. Nie ulegało wątpliwości, że oba okręty musiały poznać, iż uciekający jeszcze w nocy, chociaż daleko od Paryża, po rozpaczliwie wysilonéj żegludze dognani zostaną.
Wtém nagle Moro wydał głos gardłowy, właściwy swojemu pokoleniu, podskoczył, jak strzała, wskazywał i patrzał na wodę — mimo ciemności postrzegł na falach czarne ramię i głowę.
— Oho! zawołał i skinął na żeglarzy — człowiek na wodzie — człowiek jak Sandok — i z godną podziwu szybkością, nim ktokolwiek do niego przyskoczyć zdołał, porwał linę i rzucił ją na wodę.
Książę podbiegł ku poręczy okrętu i dostrzegł także człowieka walczącego z falami, który już tracił siły.
— Tu — bracie Sandok — sznur! prędko zawołał Moro, i błyszczącém okiem śledził ruchy płynącego i mocnéj wyrzuconéj liny.
Marcin także szybko się przez pokład pochylił i zaraz postrzegł, że okręt gnany coraz przyjaźniejszym wiatrem, pędził niezmiernie szybko ku walczącemu z falami po za sterem.
— Niech pioruny trzasną, zawołał, woda tramowa pozbawi go ostatnich sił — chwyta za linę — ten Sandok jest i pozostanie tak zręczny jak kot! Ale co to on tylko jedną ręką władać może? — lina mu się znowu
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1234
Ta strona została przepisana.