Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/163

Ta strona została przepisana.

I znikło marzenie jego duszy — Marcin wszedł do pokoju. Hrabia de Monte Vero wzniósł oczy w niebo, jakby się modlił za swoje dziecko! Wreszcie obrócił się do swojego wiernego towarszysza.
— Cóż tam Marcinie? spytał wzruszonym głosem.
— Dzisiaj jest dzień, w którym pan Eberhard miał się tam w gospodzie zejść z Furschem.
— A czy znasz człowieka, który ci to przyobiecał?
— I tak i nie, panie, z niejakiém zakłopotaniem powiedział Marcin — on się nazywa Dolmann, — służył w jednéj kompanii zemną. Nie wiele dobrego o nim powiedzieć można!
— Ale myślisz że dotrzyma słowa?
— Mógłbym na to przysiądz!
— Więc skoro noc zapadnie, pójdziemy do téj odległéj gospody; przynieś mi odzież, w którą się zwykle ubieram na takie wycieczki. Gdy Marcin wyszedł, dodał: Daj Boże, aby i ta wycieczka nie była nadaremną!
Już się ściemniało — wiatr wiał ponuro i przynosił z sobą krople deszczu i płatki śniegu — ludzie na ulicach okrywali się mocniej płaszczami i śpieszyli jak można najprędzéj do domów. Uszykowani po rogach dorożkarze gorliwie rozmawiali z flaszkami pełnemi dobroczynnego rumu, i silnie bili ramionami po bokach, aż się rozlegało — a dzieci pani Furschowéj szczękając zębami, jednotonnym głosem wołały na wszystkich mostach.
Takiego to ciemnego i burzliwego wieczoru, po jednej z odległych ulic stolicy, należącej do cyrkułu ubogich, szło prędko dwóch ludzi do bram miasta, zdążając na przedmieścia, a potém na otwarte pole, — śpieszyli się, bo już straż zaczęła zajmować nocne stanowiska, a chcieli uniknąć jéj wzroku. Obaj byli słuszni i silnie zbudowani, obaj w biednej odzieży, któréj nawet uczciwy robotnik nosić się wstydzi.
— Otóż byliśmy na placu szubienicy, powiedział jeden, mający stary, śpiczasty kapelusz kalabryjski na głowie, który teraz gdy się zbliżył do znanej sobie oko-