— Z butelką i ja równie postępuję! zaśmiał się drugi, którego Dolmann nazwał pierwéj Doktorem, ale śmiech jego był tak odrażający i wymuszony, jakby nim chciał przygłuszyć słowa, które Dolmann poprzednio wymówił.
Domy były coraz mniejsze i biedniejsze — zabrakło latarń na ulicach — po za rogatkami głęboka zimowa ciemność zaległa drogę, a w miejscu latarń stały po obu stronach drogi w regularnéj odległości szeroko-gałęziste drzewa.
Obaj ludzie, którzy dopóki to uchodziło, bezpieczne miejsce zwierzyńca i jego zakładów zajmowali jako najtańszą nocną kwaterę, razem z przeszło stu innéj hołoty, w liczbie ktôréj, jak późniéj obaczymy, znajdowały się i kobiety różnego wieku, przybyli nakoniec na szeroką boczną drogę, otoczoną wysokiemi topolami, ciągnącą się z téj polnéj drogi aż do zwierzyńca. Ta piaszczysta, pusta droga bez domów, nazywała się topolową aleą. Nie była jednak niezupełnie zabudowana, ponieważ niedaleko wznosiły się jakieś budynki, a w dali całkiem odosobniona i opuszczona stała oberża, czyli gospoda Pod Białym Niedźwiedziem, czyli tak zwany przeprząg, ale ten tytył umieszczony był tylko dla pozoru, bo nikt tam nie przeprzęgał koni, ani też spoczywał, lecz przebywali tam tylko najbardziej osławieni i najniebezpieczniejsi ludzie, pomiędzy którymi żaden furman, żaden wieśniak lub rzemieślniczek, jeżeli posiadał jakie kilka groszy, nie mógł być pewien swojego życia.
Gdy dwaj ludzie zawrócili w topolową aleę, burza zawyła złowrogo pomiędzy drzewami, i cisnęła na nich ostatniemi wyschłemi liśćmi.
— To będzie kosztowało przynajmniéj półkwaterek! oświadczył Doktor i wsunął głowę całkiem między barki i swój podarty letni surdut, a ręce wsunął w kieszenie i tak się mocno otulił.
Wiatr przyniósł z miasta odgłos wieżowych zegarów, które zapowiedziały jedenastą godzinę.
Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/165
Ta strona została przepisana.